wtorek, 22 listopada 2016

Kremowe mleko ryżowe, wege bezglutenowe :)











Zachciało się :) mojemu synkowi mleczka ...
choć nie pije mleka, ze względu że jest bezglutenowy i bezmleczny, to mleczko otrzymał : )
No to do roboty :)
tym razem zrobiłam mleczko z białego ryżu, kupowanego luzem na kilogramy.
Ot i cała filozofia :)
bierzemy szklankę ryżu, i gotujemy jak nakazuje producent (15-20 minut) w dwóch szklankach wody.

Do ww. rozklejonego, ciepłego jeszcze ryżu dolałam 3  szklanki ciepłej przegotowanej wody, szczyptę soli, szczyptę cukru i zmiksowałam blenderem ręcznym do uzyskania konsystencji kremu. Następnie ( tu już wg uznania) dodałam 2 szklanki zimnej przegotowanej wody.
Z ww. szklanki ryżu uzyskałam ok. 1,5 litra mleka ryżowego, dość kremowego, który po schłodzeniu w lodówce zastyga na konsystencję jogurtu.
Smaczny do wypicia z "kubeczka", świetnie nadaje się do przygotowania naleśników, jako zastępcze mleko krowie.


 

czwartek, 27 października 2016

Powidła,mmmhmm, bez cukru:)

 
 
 
Czas na powidła :)
jesień jest pod tym względem tą przyzwoitą częścią roku, kiedy przychodzi czas na powidła.
Najsmaczniejsze, ....rozpływające się w ustach węgierki, ...
W tym roku ('16) węgierki trzymały swoją cenę, cały czas na poziomie 4-5 zł, piszę żeby zawsze mieć porównanie, ... bo rok temu to było :)...
Więc,
węgierkę poznamy po rozmiarze (są bardzo malutkie), po tym że pestka sama odchodzi, ja również "na oko"... po prostu i po tym że rozpływają się w ustach - dosłownie rozpływają jak kostka gorzkiej czekolady. Mmmm, pycha,.
Kupiłam u "rolnika" 5 kg węgierki, po przyjściu do domku umyłam i obrałam raptem w 40 min. tak jak mówiłam pestka w węgierce sama odchodzi więc nie jest to ciężka karkołomna robota. CUKRU nie dodaję wcale, sama śliwka i czas :)


Do gara :)
Ja powidła przyrządzam w ten sposób, że podgrzewam tę śliwkę wielokrotnie, włączając i wyłączając gaz tylko do tzw. "zaburczenia", tę metodę opracowałam sobie sama jakieś 3 lata temu kiedy to miałam nieopartą ochotę na powidła, a właśnie urodziłam, i ze słodyczy raczej ciężko było cokolwiek... wyłuskać.
Padło na powidła, i to był w 100 % słuszny wybór. Wbrew pozorom, karmiłam dziecko piersią (tylko i wyłącznie) i nie miał żadnych dolegliwości.


Powidła "gotuję" ok. 3-4 dni, trochę przed pracą, trochę po pracy - bez pośpiechu.
Po pierwszym owocnym dniu, może drugim powidła puszczą duuużo soku, brunatny, delikatnie zagęszczony, taki sok, a'la kompocik, zbieram łyżką do przygotowanych wcześniej słoików i albo zamykam na gorąco, albo pasteryzuję.


Sok o dziwo, kilkukrotnie "uratował" moją siostrzenicę przy tzw. twardych dniach, i o błogo wszystko przelatywało bez męczarni, niestety dziewczynki, kobiety tak czasem mają, że w "tych" sprawach muszą się "pomęczyć".


Noi gotujemy, na mikro małym ogniu, pyrknie i wyłączamy i tak w kółko jak trochę przestygną.
Kiedy powidła są gotowe???
Sami to wyczujecie - na pewno wtedy kiedy trzymają się już łyżki, ja na "gęstość" redukuje je dotąd dokiedy jak to mówią "łyżka stoi", ale to dosłownie.
W tym roku, robiłam je tak na 80% gęstości niż zwykle i zblendowałam, efekt w garnku poniżej, a smak ...
Poezja.
Po włożeniu do mini słoiczków (takich jak po koncentracie) pasteryzuję je jeszcze z 10 min, po to żeby zamknąć je na gorąco - w przeciwnym razie może być różnie.